środa, lutego 28, 2007

Zakopianka wersja hardcore

Na prawo granitowa sciana.
Na lewo przepasc.
A ty zdany na laske i nie laske czlowieka ktory pedzi po serpentynach. Gaz - hamulec - zakret - wiraz - gaz - hamulec - zakret - wiraz... Niesamowite przezycie i widoki wchodzacego slonca nad gorami na ktorych nie uswiadczysz ani sniegu ani zieleni.
Na domiar zlego jutro czeka nas powtorka z rozrywki bo jakos trzeba wrocic...
Dotarlismy do miejscowosci Zagora ktore znajduje sie na krawedzi pustyni i mielismy okazje uczestniczyc w targu z prawdziwego zdarzenia. Gdzie ludzie pustyni ludziom pustyni sprzedaja to co potrzebne. Baranki, owieczki, osiolki, garnki, ciuchy, warzywa. Co potrzeba.
Z przykroscia stwierdzilismy tez ze aparat 'zgubil' folder z dotychczasowymi zdjeciami i ze bedziemy musieli je jakos odzyskac. Mamy nadzieje ze z pomoca tutejszych magikow uda sie to bezbolesnie :D

Wracam do odzyskiwania, trzymajcie kciuki

wtorek, lutego 27, 2007

Ostatni dzien w Marrakeszu, i nocny bus przez gory

1) jest goraco.

Bardzo goraco... Tylko 25'C wg. prognozy, ale biorac pod uwage ze w Polsce jest -15 to dla nas jest upal. W sloncu smazymy sie. Na mojej lysince mozna smarzyc jajka, moj nos jest czerwony jak u Rudolfa, a twarz zmienia sie w plaster bekonu...

2) to jest nasz ostatni dzien w Marrakeszu.. jak to bedzie? Darnie jour? Cholera jasna, nikt tu nie szprecha po ingliszu, wszyscy en francais. Klawiatura en francais, kawa en francais [czyli au lait - czyt. o'le], jedyne co to toaleta po goralsku czyli na narciarza... Cholerniki proboja orznac. Im bardziej turystycznie wygladasz - tym bardziej chca orznac.. norma... I ogolnie cieszymy sie jak uda nam sie stargowac do cen z Polski :))))

3) Jedziemy na pustynie subsaharyjska, zobaczyc sobie oazy i dokonczyc dziela zniszczenia na mojej lysince. Podejrzewam ze do wyjazdu wypali mi dziure w glowie - wszystko ma sie ku temu... Droga na pustynie czeka nas przez gorskie serpentyny - bedzie o tyle zabawnie ze bedziemy jechac w nocy. Wybralismy sie liniami krajowymi, w ktorych przynajmniej autobusy sa sprawne. Ale patrzac na to co kierowcy wyprawiaja to nasi rodzimi i tak sa fajni.
Jak jada pod prad to przynajmniej po lewej stronie drogi..

ps
Udalo sie znalezc lokalne fajki za 10 Dirhamow.
Lokalne piwo kosztowalo w hotelowym barze 25 dh za buteleczke 25 cl... eh.. no ale i tak dobrze...

Marakesz zdjęcia

Picasa SlideshowPicasa Web AlbumsFullscreen

poniedziałek, lutego 26, 2007

marrakesh, dzien drugi, a w sumie trzeci :)

Meczaco przebiega spokojny wypoczynek, i dosc drogo jak na niedrogi. Od rana przemierzamy wzdluz i wszerz medyne, zdazylismy sie tez wypuscic poza jej granice gdzie koegzystuje oaza palm zamieniona w wysypisko, obok przeuroczego drobnego ogrodu w ktorym mozna odetchnac swierzym powietrzem (co jest nielada frajda po przejsciu przez pelne smogu ville nouvelle). Mielismy okazje widziec rozmowe dwoch osobnikow wymachujacych sobie przed oczami nozami [aczkolwiek wygladaly one bardziej jak noze do chleba niz kindzaly], a ja coraz bardziej zniechecam sie przewodnikow, ktorzy tylko czekaja na kontakt wzrokowy by 'pomoc dotrzec' dokadkolwiek. A wszystkie drogi prowadza do Dzamaa el-Fna. Tymczasem udajemy sie po siescie na jakis posilek i nacieszyc sie nocnym zyciem Marrakeszu przed jutrzejsza wyprawa w nieznane [a konkretnie na subsaharyjskie oazy]. Dozo :)

niedziela, lutego 25, 2007

Pierwszy dzien i Marrakech

Podroz, pomijajac lotnisko w Paryzu przebiegla bardzo sympatycznie ale bardzo bardzo szybko.
Spozniona taksowka, kantor ktory otwierali 5 minut po zamknieciu gate'a. Firmy panstwowe nie powinny sie dziwic ze banrutuja. Kasjer na dworcu przy lotnisku w Casablance sprzedal 2 bilety po 35 dh za w sumie 30. Ale to byl ostatni tubylec ktory nie probowal nas orznac na kase. Od tej pory zgodnie z przewidywaniami przyciagamy wszelkiego rodzaju artystow, zebrakow, zaklinaczy wezy i 'przyjaznych/pomocnych/przewodnikow'. Oczywiscie za odpowiednia cene. Placimy za wszystko jak za zboze jesli nie ma etykietki ktora wyraznie mowi ile co kosztuje. A jest to rzadkosc. Cena potrafi startowac w dziesiatkach euro, by szybko zejsc do dziesiatek dirhamow. Chociaz wiemy ze tubylcy placa i tak 1/5 lub mniej za wszystko. Pierwszy dzien byl podroza zakonczona targu Dzarmaa al-Fna w Marakeszu, ktory wieczorem zamienia sie w jeden olbrzymi bufet. Kuchnia jest dosyc zaskakujaca, czasem pozytywnie czasem mniej. Ogolnie brak szczepien troszke mnie niepokoi, poniewaz higiena tutaj zdziebko szwankuje. Tymczasem wracamy do zwiedzania i zapominania co mielismy napisac na blogu [tak jak to mialo miejsce w tym poscie :)]

sobota, lutego 24, 2007

odjazd!

jest 5:30

o 6:30 odprawa, o 7:05 lot.


w droge ku przygodzie

piątek, lutego 23, 2007

Doba do przesiadki, i apteka.

Za 24 godziny bede nerwowo nerwowym krokiem udawal sie do terminalu E na CDG. Zapewne cos sie spozni wiec odliczajac czas check-out spacerek na drugi koniec lotniska moze byc nerwowy.
Jest plecak, jest czesc rzeczy. Nadal nie ma karty do aparatu, filmu itp, ale braki te uzupelnie dzis po pracy. Wczoraj udalo sie skompletowac apteczke. Wliczajac antybiotyki na grype portfel skurczyl sie o 150 PLN :) Ale zapas wegla powinien zaspokoic wymagania wydobycia na Slasku, i ukoic rozstroj zoladka... W Casablance tym czasem 19'C i slonecznie. Niezle :)

czwartek, lutego 22, 2007

T-2

Drogi pamietniczku ;)
T-2 i nie chodzi o terminatora. Termin do wyjazdu zblizyl sie niespodziewanie. Pojutrze o tej porze bedziemy gdzies nad chmurami na pokladzie samolotu Air France. Na chwile obecna z rzeczy ktore sa:
- sa bilety,
- sa paszporty.. em... choroba to tyle!

Nie ma:
- karty do aparatu cyfrowego,
- filmu do aparatu analogowego,
- baterii do telefonu komorkowego.

Czyli ogolnie stan przygotowan tak jak przed wycieczka na Mazury. Ciekawe jestem kiedy zrozumiem ze czas uplynal.

ps: jest jeszcze
a) zimno [zaczal padac snieg zgodnie z zapowiedziami (czym zaskoczyl drogowcow)],
b) ubezpieczenie od NW i NNW... oby nie trzeba bylo korzystac.

Blog ten mimo ze chwilowo martwy mam nadzieje ze bedziemy uzupelniac w trakcie podrozy. Zatem: do zobaczenia miedzy literkami.

piątek, lutego 02, 2007

Zmiana kierunku

Na panewce spalily plany bliskowschodnie. Syria zostala odlozona na przyszlosc. Ale nie rezygnujemy z podrozy. Zmieniamy tylko kierunek.
Postanowilismy ugryzc tematy arabskie od drugiej strony. Zaczynamy od Maroko. Kraju Berberow.
Przygotowania do podrozy zaczelismy od... zakupu biletow. Tym samym pozbywajac sie srodkow do zycia do konca miesiaca :)
Z niepoplaconymi rachunkami, podekscytowani czekamy na dzien wylotu. Tym czasem musimy zdobyc pieniadze na rachunki i chocby pierwszy tydzien pobytu. Bedzie ciekawie. Strasznie boje sie ze nie wyrobimy sie finansowo lub ze cos pojdzie nie tak. W dalszej kolejnosci boje sie pogody - Maroko, jakkolwiek nie brzmialoby to 'cieplo', nie jest uroczym tropikalnym rajem. A przelom lutego i marca nie jest najcieplejszym z okresow. Juz wiemy ze nie ma co sie pchac w gory Atlas, gdzie panuja w tym czasie temperatury zerowe. Ale i tak, magia nazw takich jak Casablanka, Marakesz, Fez, rozbudza nasza fantazje.
Piotr Jackal Szmitkowski - jackalski blog Justyna Anna Kalmus - strona domowa kalmusowo Kot Joshua Swinki Morskie Adas Marys Atenska blog